Żaden dzień się nie powtórzy,nie ma dwóch podobnych nocy,dwóch tych samych pocałunków,dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wisława Szymborska
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Żaden dzień się nie powtórzy,nie ma dwóch podobnych nocy,dwóch tych samych pocałunków,dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wisława Szymborska
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Około godziny 16:30 pod Noks Street 13 podjechał samochód ciężarowy ze sporą zawartością wewnątrz. Tuż za nim na swych miotłach lecieli trzej, dość elegancko ubrani czarodzieje. Mknąc i zarazem zawzięcie rozmawiając, nie zauważyli, że ciężarówka przed chwilą się zatrzymała. Dwóch z nich z głuchym grzmotem wpadło na tylne drzwiczki pojazdu, mocno przy tym obijając siebie nawzajem. Niemniej jednak jeden z nich zahamował w ostatniej chwili.
- Jak zwykle, najlepszy refleks – na jego twarz wpełzł cwaniacki uśmieszek.
Czarodzieje leżący na podjeździe wstali i strzepnęli kurz ze swoich koszuli. Wkurzeni lekko swoją nieuwagą przeklęli pojazd.
- Czyżby? A czy to nie czasem zasługa twojej nowej Błyskawicy Venus?- zakpił Teodor.
To pytanie nie wywarło jednak zamierzonego efektu na Draco. On aż kipiał pewnością siebie. Wiedział, że jest najlepszy, nie bez powodu został kapitanem drużyny Qudditcha na szóstym roku w Hogwarcie i był świadomy, iż zostanie nim znów. Skoro Teo nie wierzy w jego zdolności to ma na to sposób.
- To co Nott, może się wykażesz?- powiedziawszy to wzniósł się w powietrze i rozejrzał po okolicy. Na lewo zobaczył las zwany „Diabelskie Sidła”. - Idealnie.
Zleciał w dół, lądując przy tym z wrodzoną gracją.
-Rozwiń swą wypowiedź Draco- powiedział mrużąc oczy niczym kot. Blondasek znów coś kombinuje, ale on da radę każdemu wyzwaniu. Nie jest tchórzem. Nawet wiedząc, że gdy chłopak coś wymyśli, nigdy nie wynika z tego nic dobrego.
-- Zwłaszcza z tą miną - dodał w myślach.
Niestety jego konkluzje zostały przerwane.
- Mówię o wyścigu. Kto jako drugi z nas dotrze do „Diabelskich Sideł” ten…- tu się na moment zatrzymał, rozważając zakład- Ten zgłasza się na nocną zmianę do psorki McSztywnej przy odbudowie Hogwartu - Malfoy wyciągnął dłoń pewny swego.
Zabini patrzył na całą tą sytuacje z dość specyficznym grymasem. Chociaż się do tego przyzwyczaił przez te wszystkie lata przebywania z tymi bufonami, wiedział, że zakłady to ich specjalność.
- Zgoda- mruknął brunet i uścisnął dłoń przyjaciela. – Tylko jest jedno „ale”, bierzesz miotłę Blaise’a. Ma taką samą jak ja, więc szanse będą wyrównane.
Wymieniony czarodziej spojrzał na nich tępo. Co oni sobie myśleli? Chcieli żeby tak po prostu oddał im swojego Nimbusa 2001? Nie ma mowy.
- A więc ja nie mam tu już nic do powiedzenia?- zapytał mierząc ich wzrokiem. - Genialnie.
Draco widząc, iż przyjaciel nie ma najmniejszego zamiaru oddać mu swojego „skarbu” przywołał jego miotłę zaklęciem. Oburzony zachowaniem blondyna Zabini zawołał do niego, gdy ten wzbił się już do góry:
- Zostaw na niej choć jedną rysę pirma-balerino, a nie żyjesz!
Niezbyt przejęty reakcją czarnoskórego prychnął tylko w odpowiedzi. Nott nie czekając dłużej również uniósł się w powietrze. Kiedy tamci się kłócili on wymyślił plan, w przeciwnym razie nigdy nie wygrałby z Malfoy’em.
- Na trzy – zawołał.
- No świetnie! - zawołał Zabini z dołu. - Mną się nie przejmujcie, pozwiedzam sobie trochę, a tak przy okazji zgarnę największy pokój!
Ale przyjaciele już go nie słyszeli i chwilę potem oboje szybowali z zapałem w stronę lasu. Chmury zakrywały jasne niebo, dzięki czemu słońce nie raziło ich po oczach. Brunet chcąc się popisać zlatywał coraz niżej nad kominami mieszkańców. Draco postanowił nie być gorszym i również robił to samo. Wyprzedził przyjaciela, a do mety pozostało mu niecałe pięćset metrów, obejrzał się do tyłu chcąc pokazać Teodorowi środkowy palec. Nie było to jednak realne, bo na jego nieszczęście wpadł na coś…, a raczej na kogoś. Oboje strąceni z mioteł, wyraźnie zaskoczeni tą dziwną sytuacją powoli spadali w dół. Chłopak usilnie chciał zobaczyć osobę, która właśnie zniszczyła jego zwycięstwo, jednak w tej chwili było to niemal niemożliwe. W końcu z głośnych pluskiem wpadli do wody. Malfoy chwilę przed zanurzeniem nabrał powietrza do płuc, siła ciężaru zatopiła go dość głęboko. Przeklął w myślach osobę odpowiedzialną za jego upadek. Przy najbliższej okazji dokona zemsty. Choć błąd wcale nie leżał po stronie przeciwnika, tylko przyczyniło się to przez nieuwagę ślizgona, sam nigdy tego nie przyzna. Całą winę miał zamiar zwalić na drugiego czarodzieja.
W jeziorze, bo sądził, iż to właśnie w nim się znajdował, panował mrok, a zimna ciecz docierała do każdej części jego organizmu. Postanowił działać szybko, napiął wszystkie mięśnie ciała i płynął w stronę światła, kiedy to wreszcie wyłonił się na powierzchnie zaczerpując tlenu. Nie było tak źle. Sekundę później z wody wystąpiła kobieta i obróciła się w kierunku blondyna. Gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, do oczu napłynęły im iskierki nienawiści. Jedno słowo padło z jego ust:
- Granger.
W jej czekoladowych tęczówkach wyczuł irytację oraz złość.
- Brawo Malfoy. Za tak nieprzewidywalne spostrzeżenie powinieneś dostać nagrodę Nobla! – wysyczała, wściekła za to, że przez niego wylądowała w tym jeziorze.
- Jeśli w ogóle wiesz co to takiego, a szczerze w to wątpię – dodała pod nosem.
Popatrzył na nią z równym gniewem co i ona.
- Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdybym po drodze nie napotkał Ciebie, wstrętna szlamo – odparł rozdrażniony.
Czekał, aż na jej twarzy pojawią się łzy albo chociaż ból, czy cierpienie, to coś, co zawsze dawało tą mu niezłomną uciechę. Lecz nic takiego się nie wydarzyło.
-- Nie dzisiaj – pomyślała. – Nie dam mu tej cholernej satysfakcji.
Po wojnie wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła. Te jego głupie odzywki, szczerze jej teraz latały i powiewały. Kiedyś przez to płakała, tak ogromnie ją ranił, ale to już zniknęło, ponieważ z biegiem czasu zrozumiała, że nie ma sensu. Bo to był Malfoy, a on najzwyklej w świecie taki jest i raczej się nie zmieni. Nawet po wojnie.
Złapała tylko za rączkę miotły, która wcześniej wypłynęła z wody i sama podryfowała do brzegu. Naprawdę zdziwiony oraz trochę wkurzony reakcją gryfonki, poszedł w ślady dziewczyny. Stała teraz przy Raptuśniku, wyżymając ubrania z cieczy.
- A gdzie zgubiłaś swoją „Złotą Gromadkę”? Czyżby mieli cię już dosyć? – usta wykrzywił mu arogancki uśmieszek.
- Uciekli, gdy cię zobaczyli – zaakcentowała starając się na sarkazm. Przez niego musiała wracać do domu pieszo, bo miotła do niczego się nie nadawała dopóki nie wyschnie, a zaklęcie suszenia nic tu nie zdziała.
- Aż tak się mnie boją? – nie dawał za wygraną.
- Chyba raczej przebywania z kimś tak do reszty skretyniałym jak ty. – Palnęła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Tego było za wiele. Złapał ją za ramię, po czym gwałtownie przycisnął do drzewa.
- Słuchaj no. Możesz sobie być zbawczynią czarodziejskiego świata, przyjaciółką sławnego Pottera, czy najmądrzejszą dziewczyną od czasów Roweny Ravenclaw, ale nie waż się mówić takich rzeczy o mnie w mojej obecności. Nigdy więcej. Jasne?
Poczuł jak puls i oddech jej przyśpieszają. Bała się. Po chwili patrzenia na niego z wrogą zawziętością kiwnęła tylko lekko głową i wyrwała się z jego uścisku. Co za palant. Było gorąco, więc nie miało sensu wysuszać ubrania, postanowiła poczekać aż samo wyschnie w drodze. Następnie ruszyła w stronę swojego domku, mieszczącego się jakiś kilometr stąd. Nie zaszczyciła ślizgona nawet jednym spojrzeniem.
Draco chwilę patrzył za znikającą gryfonką, następnie ze złością zdjął z siebie przemoczoną koszulkę i walnął ją na ziemie. Zwrócił głowę w stronę Diabelskich Sideł, gdzie zobaczył machającego do niego wesoło Teodora.
- Ten dzień jest okropny! Gorzej być nie może – warknął dając wyraz swej frustracji.
- Jejku! Dracon A co ty tu robisz? – zapytał ktoś zza jego pleców.
***
Pierwszy rozdział do waszych usług :D
Pozdrawiam
Noxella Lux